Bieszczady 2025: survivalowa epopeja!
Uczniowie Jagiellończyka podczas wyjazdu survivalowego
W dniach od 6. do 10. października 2025 r. dzika przygoda znów nas wezwała! Jako kadeci z klas mundurowych naszego Zespołu Szkół, wspierani przez dzielnych (i równie błotoodpornych) uczniów z XXVII LO w Lublinie, ruszyliśmy w Bieszczady, a konkretnie do Ustrzyk Dolnych. Jak co roku, naszą bazą wypadową stał się gościnny (ale bez luksusów ) Ośrodek Viking.
Ledwo wysiedliśmy z autokaru, a już zaczęło się na serio. Na rozgrzewkę, zanim zdążyliśmy dobrze rozpakować plecaki, zostaliśmy podzieleni na trzy plutony. I to jest ten moment, w którym z turystów zmieniliśmy się w kadetów, bo zaraz potem była pierwsza, orzeźwiająca musztra. Witamy w survivalu!
Wtorek to był nasz pierwszy pełny dzień hardcore'u. Po śniadaniu przenieśliśmy się na poligon – a raczej do malowniczej, opuszczonej cegielni w Olszanicy. Tam, pod czujnym okiem instruktorów, poczuliśmy zew walki, ćwicząc strzelanie z broni Paintball (celne oko, czy brudna plama? Oto jest pytanie! ). Nie zabrakło też pionowych wyzwań – pierwsze próby z linami i szaleństwa na ściance wspinaczkowej. A żebyśmy nie zeszli z tego świata z głodu, w międzyczasie zamienialiśmy się w masterchefów i na ognisku wyczarowaliśmy pyszny makaron z sosem. Palce lizać, dosłownie i w przenośni, bo naczynia polowe.
Środa to powtórka z rozrywki w Olszanicy, ale z nowymi atrakcjami. Tym razem w dłoń poszła broń ASG (znowu to strzelanie, bo kadeci to lubią!). Wspinaczka była już na levelu "pro", a na brzuch czekało prawdziwe wojskowe żarełko: świetna grochówka (po prostu ambrozja po wysiłku), kiełbaska z cebulką i na deser... kisiel! Takie specjały, prosto z ogniska, smakują lepiej niż w pięciogwiazdkowej restauracji.
Prawdziwym testem charakterów (i budzików) był czwartkowy poranek. Alarm i pobudka o 5:00! Tak wcześnie, że słońce jeszcze spało! Ale to był dopiero początek. O 8:00, zaraz po śniadaniu, ruszyliśmy na 12-kilometrowy marsz z plecakami do miejscowości Stebnik. Trasa? Oczywiście, że przez błotne piekło! Po kilku godzinach dotarliśmy na miejsce cali w błocie, wyglądając jakbyśmy właśnie wrócili z misji na Marsie, a nie z wycieczki krajoznawczej.
Nagrodą za ten heroizm były kolejne ćwiczenia: adrenalina podskoczyła, bo czekał nas szalony zjazd na kolejce tyrolce ze skarpy (widoki i wiatr we włosach gwarantowane! ) oraz kolejna sesja strzelania z Paintballa. Dla urozmaicenia, znów gotowanie – tym razem na ognisku w menu wylądowało pyszne, rozgrzewające leczo.
Wieczór to już czysta sielanka: pożegnalne ognisko. Czas na pieśni, żarty i wspomnienia z marszu. Zdecydowanie zasłużyliśmy!
Niestety, nawet najlepsze przygody muszą się kiedyś skończyć. W piątkowy poranek ruszyliśmy w drogę powrotną. W plecakach wiozła się brudna odzież, ale w głowach – czysta satysfakcja i mnóstwo wspomnień! Zdobyliśmy nie tylko nowe umiejętności (od obsługi broni sportowej, przez wspinaczkę, po sztukę przetrwania w kuchni polowej), ale i nowe, błotne przyjaźnie.
Brawo My! Już czekamy na kolejną, równie ekstremalną, bieszczadzką edycję!